Kolejny długi weekend…i mgły

Kolejny dłuższy weekend za nami. Pogoda jeszcze raz nas zawiodła, chociaż co bardziej cierpliwi i wytrwali uskutecznili planowaną wycieczkę na Babią Górę. Piątek po Bożym Ciele okazał się łaskawy dla turystów! Pogoda na szczycie była fantastyczna, wiatr – wyjątkowo niewielki, słońce paliło, więc później łatwo można było rozpoznać kto spośród naszych gości był tego dnia w górach – wszyscy bez wyjątku wrócili fantastycznie opaleni.

Smutnym akcentem był natomiast widok ze szczytu na fragmenty awionetki, która tydzień wcześniej rozbiła się w pobliżu Perci Akademickiej, czyli żółtego szlaku po północnej stronie Babiej. Kto miał okazję chodzić po górach we mgle, potrafi zrozumieć bezradność ludzi w takich momentach, a wypadek zdarzył się podczas takiej właśnie fatalnej pogody. Niebezpieczne chwile w górach uczą pokory dla żywiołów.

Przypomina mi się zdarzenie sprzed wielu lat, kiedy to podczas ogromnej mgły do prowadzonego przez nas górskiego schroniska początkiem maja wszedł zarośnięty człowiek w ciekawej, unikatowej czapce. Ponieważ byliśmy na schronisku sami, zachowaliśmy się asekuracyjnie, nie wiedząc kto zacz i czego się po dziwnym gościu spodziewać. Dopiero po chwili rozluźniliśmy się, gdy nasz zbłąkany turysta powiedział, że w oddalonej o 300 m kolibie góralskiej (do której jeszcze nie przyjechali górale z owcami) pozostawił plecak, gdyż zrezygnowany nie mógł już od dłuższego czasu znaleźć budynku schroniska. Nieco pokrzepiony, nasz gość postanowił po porzucony plecak wrócić.

Po upływie godziny wpadliśmy w panikę – to dyshonor, aby gość pod chałupą nam zginął. Wobec tego szybciutko zapaliliśmy agregat prądotwórczy – w końcu gość w dom,  światło i hałas się przyda. Dodatkowo został odpalony gazik służbowy, a sygnały dźwiękowe i świetlne rozbrzmiewały po polanach. Dzięki tej sprawnej akcji nasz turysta namierzył drzwi od zaplecza schroniska i na wejściu oświadczył: „nie znalazłem plecaka, a teraz jeszcze jakieś auto przyjechało…”.

W tej komicznej akcji ratunkowej gospodarz, a mój mąż, postanowił po ów plecak podjechać – w końcu na co dzień koliba była na naszych oczach i zdawać by się mogło, że nawet gdy je zamkniemy, do celu trafimy bez problemu. I tu powrót do ad rem – mgła!! Po kolejnej godzinie obaj mężczyźni powrócili trzymając się ze śmiechu za brzuchy,  plecak pozostawał nadal w nieznanym miejscu.

Turysta okazał się być wytrawnym piechurem o dużym doświadczeniu, piszącym przewodniki (Adam K.) – może nas jeszcze pamięta… Specyficzny strój gościa natomiast, ten który tak zbił nas z pantałyku na samym początku owego spotkania okazał się zaś tradycyjną czapką z Kirgizji. Gdyby nie doświadczenie Adam zapewne przeszedłby obok schroniska i zgubił się po raz drugi. Znajomość mapy i orientacja w terenie pozwoliła mu jednak na odszukanie budynku, gdy zorientował się, że dotarł do granicy lasu, którego wcześniej nie było. Ugościliśmy go jak mogliśmy najlepiej, dostał śpiwór i strawę.

Następnego dnia okazało się, że samochód zatrzymany był 4 metry od koliby, a Adam z moim mężem chodzili prawdopodobnie tuż obok niej – może gdyby rozłożyli szeroko ręce, któryś by o dom zahaczył. Tak to właśnie góry potrafią pokazać kto tu rządzi. Stąd refleksja – dużo pokory dla gór, nawet tych najniższych.