Wiosenne porządki

Doczekaliśmy się wreszcie prawdziwej wiosny i po intensywnych opadach znów jest wokół pięknie zielono. Na naszym terenie praca ogrodowa wre. Po zakończonej rozbudowie obiektu przyszedł wreszcie czas na porządkowanie obszarów, które z racji przedłużającej się zimy musiały zaczekać na swoją kolej. I tak, skarpa rzeczna powolutku nabiera kształtu.

Wzdłuż rzeki na długości całej posesji przygotowujemy ‘promenadkę’, którą będzie można dojść bezpośrednio nad brzeg potoku – wypłaszczona ‘plaża’, gdy tylko już pokryje się trawą, będzie wymarzonym miejscem do gry w piłkę, zabawę z psem czy wylegiwanie się na kocyku z książką. Z dala od ulicy i sąsiadów można będzie można rozkoszować się szumem strumienia i otaczającą nas ‘kipiącą’ wiosenną zielenią. Nasz potok to Potok Jałowiecki, który wraz z drugim ważnym ciekiem wodnym, potokiem Jaworzynka, łączy się na Widłach tworząc rzekę Skawę.

Goście pytają często, czy tak bliskie sąsiedztwo wody nam nie dokucza. Otóż nie! Babia Góra stanowi tzw. dział wód – w ramach powtórki z lekcji geografii: jest to miejsce, które dzieli teren na zlewiska mórz. I tak w naszym przypadku Babia rozdziela wodę pomiędzy Morze Czarne od południa i rodzimy Bałtyk od północy.

W związku z tym, tylko tyle wody, ile spłynie z Babiej dotrze do nas – nie grożą nam żadne inne duże rzeki! Możemy zatem spokojnie i bez żadnych obaw delektować się urokami licznych w okolicy potoków górksich, w które wpatrywać się można, tak jak w ogień: całymi godzinami.

Póki co, z paleniem ognisk nie ma w Polsce problemów, ale już na przykład dla Belgów czy Holendrów, z powodu panujących tam zakazów, ognisko to prawdziwy rarytas! Korzystajmy więc z tych drobnych przyjemności, które dają nam przecież tak miłe chwile relaksu.

A propos ognisk, przypomina mi się historia sprzed lat, kiedy to pracując na schronisku urządzaliśmy sobie wieczory przy ogniu z dala od chałupy, aby nie przeszkadzać nocującym u nas turystom. W latach 80-tych zaplecze turystyczne było wciąż słabo rozwinięte, miejsc noclegowych ciągle brakowało, spało się więc gdzie popadnie, na tzw. glebie (starsze pokolenie piechurów zapewne świetnie to pamięta).

I tak, podczas gdy my relaksowaliśmy sie po ciężkim dniu pracy, naszego śpiącego małego synka doglądali ‘glebowicze’. Wyznaczony delikwent otrzymywał “zbyrcok”, czyli dzwonek, który na szyi noszą wypasane owce i zadanie, by owym zbyrcokiem alarmować nas na wypadek płaczącego dziecka. Jak widać i bez elektronicznych niani i urządzeń monitorujących da się żyć!